niedziela, 27 kwietnia 2014

Ludzie Smileya

Mój pierwszy wiosenny klasyk - klasyk kryminału, pan John le Carré. Trzy lata po przeczytaniu Szpiega i kilka dni po obejrzeniu adaptacji Alfredsona (świetnej na odświeżenie pamięci).

Znowu George Smiley (już po kupieniu dowiedziałam się, że to trzecia z książek utrzymanych w tym tonie, po środku jest Jego uczniowska mość, jeszcze na mnie czeka). Więc - znowu George Smiley i znowu przerwana emerytura, ale tym razem z innego powodu i już po raz ostatni. Tym razem pozamykanie pewnych spraw Cyrku i swoich własnych, swojej największej.

Doceniłam to, co (rzecz dla mnie niezrozumiała) przeszkadzało mi w Szpiegu - niespieszna akacja, niespieszny język. Doceniłam wysiłek dla wyobraźni, jakim jest przeskok w czasie do końcówki lat siedemdziesiątych - bo dużo łatwiej jest mi wyobrazić sobie daleką przeszłość niż tą bliziutką, bo wszystko takie samo, tylko bez technologii, a ze Związkiem Radzieckim. Docenić można jeszcze dużo.

I przez te kilka dni, które od dnia przeczytania minęły, nie mogę dojść, czy to ja zmieniłam się pomiędzy Szpiegiem a Ludźmi Smileya, czy zmienił się John le Carré. Bo zmiana jest duża i zasadnicza - tam podobało mi się pierwsze pięćdziesiąt stron i zakończenie, tu cała książka. Nawet ten smutek na koniec, który się udzielił, chociaż nie chciałam.

13 kwietnia 2014
Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa Sonia Draga.

1 komentarz:

  1. Chciałabym tylko tak szeptem zaprosić:
    http://kraina-andersena.blogspot.com/2014/05/wedrowka-przez-blogi-w-obrazkach.html

    :)

    OdpowiedzUsuń