Pilch był pierwszy. (Przed nim Frances Hodgson Burnett, ale to za dziecięctwa). Pilch był tak naprawdę pierwszy, najpierw w Bezpowrotnie utraconej leworęczności, potem Spisie cudzołożnic, Moim pierwszym samobójstwie i jeszcze kilku. Po tych kilku latach (sześciu? pięciu przynajmniej, ale może i siedmiu) wciąż mnie czaruje, wciąż jest tak samo intensywny.
To było naprawdę święto opowieści, jak zwykle u Pilcha. I znowu jest Śląsk Cieszyński, jest pan Naczelnik i jest pan Trąba, jest cały ten urok w zwyczajności. Ale jest coś jeszcze: jak to w romansach bywa: od słowa do słowa i trup. Jest niepokój, okropne uświadomienie, poważnie boję się, jak rozwinie się to coś, co się we mnie w trakcie czytania urodziło. I co jeszcze będzie do mnie wracać.
Miłość jest wtedy, gdy chcesz być z kimś nawet po orgazmie. Literacki orgazm był, a ja chcę dalej. I to wcale nie z przyzwyczajenia.
17 grudnia 2013
Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa Wielka Litera.
Przeczytam, ale jeśli nadal będę zdania, że Pilch jest przereklamowany to wiedz, że przeczytałam tylko dla Ciebie (i to w wersji czytnikowej!).
OdpowiedzUsuńDawno Plicha czytałam :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam, powinnam wreszcie zaznajomić się z twórczością tego autora :-)
OdpowiedzUsuńTen zachwyt zdecydowanie podzielam:)
OdpowiedzUsuńMogę się pod tym postem podpisać. "Bezpowrotnie utraconą leworęczność czytałam" kilka razy. "Wiele demonów" czeka. Dobrze jest wiedzieć, że coś miłego przede mną.
OdpowiedzUsuńDawno już tę książkę kupiłam, a wciąż nie znalazłam czasu na przeczytanie... ech.
OdpowiedzUsuń